15.9.12

Rozdział IV


Dobrze, ten rozdział był dla mnie najtrudniejszy do napisania. Tak bardzo się nad nim męczyłam, że w końcu nie wytrzymałam i zwróciłam się o pomoc do mojego kolegi z klasy. Spędziliśmy mnóstwo czasu analizując zachowanie chłopaków i ich sposób patrzenia na dziewczyny. Muszę przyznać, że poznałam kilka zaskakujących faktów. Weźmy za przykład taki oto fragment wiadomości:
Ja:Jak opisujecie dziewczyny?
N:No nie opisujemy... bardziej czy są ładne czy nie
Ja:Czyli?
N:No czy twarz nie jest krzywa, czy potrafi chodzić...
Mam nadzieję, że dobrze wykorzystałam moją wiedzę w tym rozdziale! ;)

-Ej, stary, ty tak na poważnie z Julią?-zapytał Janek wiążąc długie blond włosy w kitkę. Jego pytanie sprawiło, że na chwilę przerwałem zakładanie butów i uniosłem głowę do góry obdarzając mojego przyjaciela spojrzeniem z serii: "no co ty?!". Janek widząc moją minę pełną dezaprobaty trącił porozumiewawczo zmieniającego koszulkę Damiana.
-Przecież go znasz Janek... -powiedział Damian, kiedy wreszcie uporał się z T-shirtem.-Wiktor starannie wybiera, potem równie dokładnie zdobywa, a na końcu mu się odechciewa..
-Weźcie się zamknijcie!-wyszeptałem wkurzony.
-A więc tym razem jest inaczej?-zapytał Damian odsuwając mój plecak i siadając obok mnie na drewnianej ławce . Nie musiałem nawet podnosić wzroku, wiedziałem, że na jego twarzy widnieje taki sam jak u Janka, powątpiewający uśmiech. Osaczony ich spojrzeniami głęboko westchnąłem.
-Wiesz bo trochę szkoda dziewczyny...-zauważył z charakterystycznym błyskiem w oku Janek.-Powiedz, kiedy będę mógł ja pocieszyć.
-W dupie ją pocieszysz! Ja ją kurna kocham!-przerwałem gwałtownie zaskoczony swoimi emocjami i już miałem zostawić osłupiałych przyjaciół samych w szatni, kiedy Damian złapał mnie w drzwiach prowadzących na korytarz i po raz kolejny wykazując się zimną krwią zapytał patrząc mi prosto w oczy-Kochasz ją?
-Tak kocham ją...-wyszeptałem zdecydowany jak nigdy dotąd. Damian zmierzył mnie swoimi błękitnymi oczami i zaskoczony zwolnił uścisk. 
-Tylko nie zjeb bo tak to ja się tym zajmę...-Wyszeptał prawie bezgłośnie Janek i w trójkę opuściliśmy szatnię udając się na wf...

8.2.12

Rozdział III

Polecam żeby się odpowiednio nastroić! Moim zdaniem ta piosenka idealnie oddaje charakter i sposób bycia Leny!

Pisząc ten rozdział siedzę, a raczej leżę, na sofie w stołowym wyłożonej miękkimi "włochaczami" (owcze futro?!) i prowadzę interesującą konwersację na temat niezniszczalności Noki z moim młodszym bratem. Choć wstałam już dwie godziny temu nie chce mi się ogarniać. Jestem zajęta budowaniem charakteru Leny, 100% autentycznej postaci z mojego życia, z którą przegadałam wczoraj ponad 3 godziny na skype, rozmawiając o urokach Barcelońskich toalet. Tak, my potrafimy!


-Widzę, że teraz obydwie mamy Wiktorów...-powiedziała Lena kładąc na ławce swoją czarną, nabijaną ćwiekami torbę. Wszystko wiedzące spojrzenie dziewczyny przebiło się przez jej długą, brązową grzywkę i trafiła mnie prosto w czoło. Gdybym sama nie wymyśliła sobie tego ciosu prawdo podobnie teraz jęczałabym z bólu pochylając się nad zeszytem do geometrii. Zamiast tego zmierzyłam przyjaciółkę pilnym wzrokiem. Idealnie proste ciemno brązowe włosy poruszyły się nieznacznie, kiedy usiadła obok mnie. Zajęta wyciąganiem zeszytów, cyrkli i innych matematycznych cud sprawiała wrażenie spokojnej, przykładnej uczennicy. Prymusem ze średnią 5,0 owszem była, ale do cichej myszki było jej daleko. Ze śniadą karnacją, dużymi ciemnymi oczami i zgrabną sylwetką była obiektem westchnień chłopaków. Na szczęście swoimi ciętymi ripostami i złośliwymi uwagami umiejętnie odstraszała całą zgraję adoratorów by móc się oddać tęsknocie za Wiktorem. Poznany na obozie sportowym obywatel Krakowa przyprawiał Lenę o palpitacje serca już od dwóch lat. Razem obalili mit o nietrwałości związków na odległość spędzając na skype całe popołudnia, razem odrabiając lekcję, czytając, oglądając telewizję. Byli po prostu nierozłączalni.
-Co masz na myśli?-zapytałam wykorzystując ostatnią szansę na luźną pogawędkę przed sprawdzeniem obecności. Lena głęboko westchnęła i z dezaprobatą odczyniła facepalma wyginając nienaturalnie palce. To była kolejna, nie pomijając umiejętności strzelania biodrami, dziwna zdolność mojej przyjaciółki.
-Dżul, czy ty próbujesz mi wmówić, że kurka wodna, ze sobą nie chodzicie?-zapytała podpierając ręką brodę. Dobra, Lena była mistrzynią dojrzałej konwersacji opartej na jej silnej woli i umiejętności rozwiązywania problemów.
-Nie wiem czy można tak to nazwać...-odparłam ciszej bo pani zaczęła już sprawdzać obecność.Po chwili zastanowienie dodałam-Wiesz my się tylko przyjaźnimy...
-Julio, ty weź mnie do cholery nie denerwuj!-powiedziała trochę za głośno Lena. W klasie rozległy się pojedyncze chichoty. Jedynie nauczycielka z wyraźnym  pokręciła głową i wzięła się za moralizowanie mojej przyjaciółki.
-Leno, co to ma znaczyć?-zapytała odkładając swoje obowiązki na później. Wszelkie szmery na sali ucichły. Teraz wszyscy, łącznie ze mną, oczekiwali pasjonującej wymiany zdań. Moja przyjaciółka przygotowując się do pojedynku odchyliła się lekko na krześle, zachowując oczywiście wszelkie środki ostrożności. Na jej twarzy pojawił się niewinny uśmiech, który tak bardzo kochali chłopcy i starsze panie.
-Proszę pani, ja też nie wiem! Nie mogę sobie wyobrazić jak Julia chce przepuścić taką okazję!-zaczęła przybierając poważny ton. Na mojej twarzy wykwitł dobrze wam już znany rumieniec.
-Lena, ukatrupię cię kiedyś...-syknęłam trącając ją łokciem. Dziewczyna nic sobie z tego nie robiła i kontynuowała, ku uciesze klasy i coraz większym zdziwieniu nauczycielki, swój wywód.
-Czy zna pani Wiktora blondyna z 2a?-zapytała słodko.
-Tak Leno, ale co to ma do rzeczy?-zdziwiła się nauczycielka, która wydawała się coraz bardziej zaciekawiona dyskusją z Leną. W kącikach jej pomalowanych na pudrowy róż ust zaczął pojawiać się tłumiony od dawna uśmiech.
-Niech sobie pani wyobrazi, że Julia...-odparła wskazując mnie idealnie wymaniciruwanym paznokciem.-Ta tutaj, właścicielka piątki z matematyki, którą zresztą bardzo słusznie jej pani postawiła, chce zaprzepaścić szansę na chodzenie z Wiktorem!
Rozejrzałam się speszona po klasie. Na szczęście uczniowie po raz kolejny wykazali się niezwykłym taktem i nie komentowali, przy najmniej głośno, zachowania Leny. Mimo to uznałam za konieczność obronę mojego honoru.
-To nie tak jak pani myśli...-powiedziałam zawstydzona zachowaniem mojej przyjaciółki. Daję słowo, że kiedyś ją zadźgam. Zadźgam ją ekierką, linijką, cyrklem!
-Spokojnie moja droga, czy to prawda?-zapytała delikatnie nauczycielka zwracając się teraz tylko i wyłącznie do mnie. Lena usatysfakcjonowana swoimi działaniami zagłębiła się teraz w lekturze podręcznika co rusz posyłając mi prowokujące uśmiechy.
-Tak proszę pani...-odparłam skutecznie nauczona przez wszystkie pokolenia babć, dziadków i ciotek szacunku do prawdy i dorosłych. Przyznam szczerze, że nie potrafiłam kłamać. Musiałam zaprzestać moje nieumiejętne próby ściemniania w czwartej klasie bo ludzie śmiali się z moich wymówek. No bo jak tu uwierzyć, że młodszy brat zamiast zeskanować moją kartę ocen wrzucił ją do niszczarki?
-Powiem ci jedno Julio. Nie trać szansy.-poradziła mi nauczycielka teatralnie zsuwając okulary.-Dobrze, moi drodzy koniec na dzisiaj romantycznych wywodów. Leno, proszę cię do tablicy! Wiem jak bardzo uwielbiasz układy współrzędnych.
Z ulgą otworzyłam zeszyt posyłając Lenie tryumfalne, a zarazem pełne ulgi spojrzenie. Dziewczyna już mniej zadowolona, z trudem podniosła się z krzesła i podeszła do tablicy. Zaczęła się kolejna, normalna lekcja matematyki wypełniona liczbami, marudzeniem Leny i rysowaniem po marginesach. Jedyną rzeczą jaka się zmieniła był mój pogląd na nauczycielkę matematyki i jej stosunek do uczniów.
-Nauczyciel też człowiek...-wyszeptałam nie popełniając błędu Leny, jak najcichszym tonem. Uśmiechnęłam się sama do siebie, chwyciłam linijkę i zaczęłam zmagania z osią rzędnych i odciętych....

7.2.12

Rozdział II


                                          
The Beatles-"Here comes the sun"
Polecam żeby uprzednio się nastroić!

Pisząc ten rozdział świętowałam swoje urodziny, ale także słuchałam opowieści Leny, mojej przyjaciółki o wrażeniach z obozu. Jej eskapady stały się po części główną inspiracją dla tego rozdziału...


-No to co, urocze zakochańce? Gorzko, gorzko?-zapytał Janek, kładąc Wiktorowi rękę na ramieniu. Obdarzył nas zachęcającym spojrzeniem, które sprawiło, że zarumieniłam się jeszcze bardziej. Chyba moje zażenowanie zaczęło się (wreszcie!) udzielać Wiktorowi, bo nie uśmiechał się już tak bezczelnie. Jego błysk w oku zmienił się na iskierki sama nie wiem czego. Pierwszy raz w życiu nie wystosował jakiejś celnej riposty tylko patrzył na mnie  tymi swoimi niebieskimi oczami. W końcu otrząsnął się, pokręcił głową, uśmiechając się pod nosem i objął mnie w pasie. Nie powiem żeby mi to przeszkadzało.
-Może kiedy indziej...-odparł przeczesując wzrokiem grupkę osób stojących przed nami. Wszystkich ich znałam, mniej lub bardziej, ale wiedziałam, że są wspaniali. Mimo tego, że na miastowej arenie zyskali, wspólnie z całą szkołą, miano bogatych snobów nie byli ani aroganccy, ani wredni. Zachowywali się sto razy bardziej kulturalnie niż normalni "prości" ludzie. Nie rzucali głupich komentarzy pod naszym adresem. Tylko stali, uśmiechali się, obserwowali, szeptali "powodzenia". Wątpię żeby to zachowanie było doskonałym przykładem "cichej wody, która brzegi rwie...". W tej chwili bardziej obawiałam się pani od fizyki, która właśnie zmierzała w naszą stronę, niż moich znajomych. Stukot wysokich szpilek odciągnął od nas uwagę. Wszystkie oczy zwróciły się w stronę wysokiej nauczycielki z szczerze niepokojącym uśmiechem na ustach.
-Racja, Wiktorze, kiedy indziej. Już mnie mdli od tych waszych czułości.- wyszeptała wchodząc pomiędzy nas, a grupkę uczniów. Obróciła w idealnie zadbanych dłoniach dziennik, przewertowała zebranych wzrokiem, a następnie nie spodziewanie wybuchła śmiechem. Zaskoczona, przytknęłam swoją wełnianą czapkę do ust i zaczęłam chichotać. Reszta osób patrzyła się na nas jak na wariatów. Doskonale ich rozumiałam, w końcu kto normalny śmieje się razem ze swoją nauczycielką od fizyki nie wiadomo z czego.
-No co się tak patrzycie? Za pięć minut jest dzwonek.-zakończyła tę niezręczną chwilę nauczycielka przybierając na powrót surowy ton.-Niech 2a lepiej uważa, nie dam się rozczulić!
-Spokojnie proszę panią, zakochani też podlegają prawom grawitacji!-roześmiał się Damian, jeden z przyjaciół z klasy Wiktora i podniósł swoją dziewczynę Kaśkę wysoko do góry. Wokół rozległy się chichoty, które skutecznie rozluźniły atmosferę i ponownie odwróciły od nas uwagę. Uczniowie zaczęli dyskusję z nauczycielką, która swobodnie zmieniała tematy co rusz żartując, rzucając zgryźliwe, ale celne uwagi i strasząc widmem kartkówki.                                          
-Co sądzisz o tym "kiedy indziej'?-zapytał Wiktor zaglądając mi głęboko w oczy. Nigdy nie spodziewałam się, że będę tak wdzięczna pani od fizyki. To właśnie dzięki niej Wiktor patrzył na mnie teraz z czułością jaką patrzy na mnie moja mama, kiedy przynoszę do domu 5 z biologi. Uwierzcie romantyczniejszego momentu od tego w szatni pełnej uczniów żartujących z nauczycielką jeszcze nie przeżyłam. Chyba kocham tego chłopaka, jego rozczochrane blond włosy, łobuzerskie błękitne oczy. Matko, od tego kochania zaczęły mi łzawić oczy.
-Czemu płaczesz? Chyba powiedziałam coś źle. Przepraszam.-wyszeptał spanikowany. Uśmiechnęłam się, kiedy tylko zielono, niebiesko czarna kratka jego kurtki dotknęła mojej twarzy."O jejku, chyba mu na mnie zależy..."-pomyślałam, kiedy otarł rękawem swojej kurtki łzy spływające mi po policzkach.                            
-Nie. Tym razem ty nie przepraszaj...-powiedziałam stanowczo.-Po prostu mnie przytul!                        
Tymi kilkoma słowami wywołałam na twarzy Wiktora gigantyczny, olśniewający uśmiech. Nie dał się długo prosić. Od razu chwycił mnie w ramiona i uniósł do góry.                            
-No to co Czarnutka? Co powiesz na "kiedy indziej" w sobotę?-zapytał cmokając mnie w czoło. Matko jaka ja byłam szczęśliwa!!!      
-Obiecujesz?-zapytałam puszczając do niego oko. Zachichotał w swój czarujący sposób postawił mnie na ziemi i odparł równo z dzwonkiem:
-Jeśli tylko mi nie uciekniesz lub nikt cię nie porwie, to oczywiście. Jestem do twojej dyspozycji, moja Julio...

27.1.12

Rozdział I

-Aha... Czyli mam rozumieć, że się mnie wstydzisz.-Powiedział Wiktor puszczając do mnie oko. Nasza wymiana spojrzeń sprawiła, że oblałam się rumieńcem. Tak szkarłatnym, że spokojnie mógłby uchodzić za nieumiejętnie nałożony róż do policzków.                          
-Nie bądź niedorzeczny.-odparłam szybko tuszując ślady zażenowania. W duchu zaczęłam się zastanawiać jak można byłoby wstydzić się Wiktora. Był raczej powodem do dumy, trofeum jakie chciałaby mieć każda dziewczyna.
-Dobrze młoda, uznam to za komplement.-zdecydował po chwili delikatnie unosząc kąciki ust Od niechcenia przeczesał ręką blond włosy, a kiedy ujrzał moje zażenowanie pokazał swój uśmiech w pełnej krasie.
-Wiktor litości....-wyszeptałam ściągając szalik. Nie mogąc się opanować posłałam mu jeden z moich specjalnych uśmiechów. Coraz trudniej przychodziło nam udawanie, że jesteśmy tylko przyjaciółmi. Z dnia na dzień, za sprawą komunikacji miejskiej, poznawaliśmy siebie lepiej, z dnia na dzień przybywało zazdrosnych spojrzeń. Dziś nie było inaczej. Prawie cała moja klasa śledziła nas pilnym wzrokiem .
-Twoje koleżanki nas obserwują.-odparł bez cienia skrępowania. Zazdrościłam mu opanowania. Sama skręcałam się w duchu na myśl o pytaniach moich rozemocjonowanych przyjaciółek.
-Przepraszam cię za nie, wiesz...-zaczęłam zakłopotana. Przystanęliśmy naprzeciw szatni drugiej klasy. Wiktor obdarzył mnie czułym spojrzeniem i wyszeptał swoim pięknym głosem.-Nie przepraszaj...                
-Ale...-zaprotestowałam.        
-Po prostu daj się przytulić.-odparł i bez zbędnych słów przygarnął mnie do siebie. Zaskoczona spontanicznym gestem Wiktora wtuliłam się w jego ciepłą kurtkę. Mimowolnie się uśmiechnęłam i nie zważając na pozostałych uczniów znajdujących się w szatni przymknęłam oczy.
-Uwielbiam cię, wiesz?-wyszeptałam prosto do jego serca nie tłumiąc już żadnych uczuć. Poczułam we włosach jego palce, delikatnie przeczesujące ich kosmyki. Ta chwila mogłaby trwać wiecznie... A przynajmniej tak długo dopóki w tle nie rozległy się gwizdy i oklaski. Zakłopotana Oderwałam się od Wiktora i stanęłam twarzą w twarz z połową naszej szkoły....

26.1.12

Prolog



W świetle wypalającej się świecy coś delikatnie zabłysło i z metalowym brzdęknięciem uderzyło o kamienną posadzkę. To zmęczony artysta, mistrz Goya, wypuścił ze swoich rąk narzędzie pracy. Znużony chorobą i wiszącym nad Hiszpanią widmem inkwizycji zasnął opierając głowę na drewnianym blacie. Rozrzucone dookoła kartki papieru przedstawiały demony, które dość często niweczyły piękne marzenia senne wielkiego Hiszpana. Dziś nie było inaczej. Upiory nie dawały spokoju majaczącemu artyście. Plątanina niewyraźnych słów i markotnych wyznań przecinała ciepłe, spokojne powietrze. Nagle, płomyk świecy zgasł. Mrok okrył pracownię malarza pozostawiając go sam na sam z koszmarem. W pewnym momencie artysta zamilkł. Zapanowała cisza. Wcześniejsze krzyki przekształciły się w gęstą mgłę. Z wirujących chmur zaczęły się wyłaniać senne demony artysty. Zupełnie niepodobne do tych z rycin. Wabiły swoim wyglądem, głosem i zapachem. Zdenerwowane, zdezorientowane krąży wokół tego kto je powołał. Artysty, który za sprawą swoich rysunków wyrwał ich ze swojego dotychczasowego życia. Życia do, którego nie wiedziały jak wrócić...